Tury w Dolinie Dzikiej.. *
Dolina Jałowiecka - na skiturach... *
Granią Tatr Zachodnich... *
Panie, tam huraaagan...
Granią Tatr Zachodnich: Siwy Wierch - Rakoń (27 lipca 2002 r.)
Przejście grani głównej Tatr Zachodnich po stronie słowackiej
rozpoczynam na
Wyżniej Huciańskiej Przełęczy.
Przyjechałem na nią pierwszym autobusem z Zuberca o godzinie 9.30 rano.
Przełęcz malownicza, wszędzie łąki obsypane kwieciem. Pogoda
znakomita, niebo po przejściu frontu chłodnego, krzyształowo niebieskie,
upstrzone gdzieniegdzie puszystymi, śnieżno białymi kłębuszkami chmur.
Początek czerwonego szlaku w kierunku masywu Siwego Wierchu,
znajduje się przy asfaltowej drodze z Zuberca. Czas podejścia
zależnie od źródła informacji: między 3,15 a 3, 5 h.
Początkowo ścieżka pnie się w górę gęstym i wysokim,
świerkowym lasem (nachylenie przypomina nieco
pierwszy odcinek niebieskiego szlaku przez Boczań w polskich
Tatrach). Z czasem jednak robi się bardziej stromo i
szlak wije się zakosami w górę. Niestety nie jest on
utwardzony i po opadach deszczu jest bardzo błotnisty.
Dodatkowym utrudnieniem są poprzeczne korzenie. Po ostatnich deszczach są bardzo śliskie.
Mapa panoramiczna 1
Nieco wyżej szlak prowadzi brzegiem zarastajacej polany, potem przecina potoczek i znowu stromo w
górę. Z czasem ścieżka staje się węższa i
bardziej dzika. Dalej szlak nieco się wypłaszcza i
prowadzi przez małe leśne polanki. W końcu doprowadza
do
Białej Skały.
Las w tym rejonie jest dużo rzadszy,
a teren do złudzenia przypomina skałki
Jury Krakowsko-Częstochowskiej, z tą różnicą, że
zamiast sosen rosną tu świerki.
Białą Skałę zostawiam po lewej stronie i podążam ścieżką w górę przez łany
kosodrzewiny, chwilami wychodząc na południowe zbocza

, nad Doliną Suchą Sielnicką.
Za nią, w oddali rozciąga się, nieco przymglona równina Kotliny Liptowskiej
z Liptowskim Mikułaszem i sztucznym zalewem - Liptowską
Marą.
Podchodzę teraz w dość urozmaiconym terenie,
w gęstej kosodrzewinie, przewijając się na przemian między
południowym i północnym stokiem. Wyżej, gdzie szlak wiedzie wśród ciemniejszych
dolomitowych skałek, kępy kosodrzewiny stają się
coraz niższe i rzadsze.
Pogoda zaczyna się nieco pogarszać, lekkie cumulusy przybrały już znacznie na wadze i groźnie
pociemniały. Wreszcie za skałek wyłania się szary masyw Siwego
Wierchu. Szlak prowadzi teraz wąwozami wśród wież i

skalnych igieł, mijając po
drodze jamy i jedną głęboką grotę. Po przejściu
dwóch odcinków łańcucha docieram wreszcie na szczyt
Siwego
Wierchu, 1805 m.
Od początku szlaku na Wyżniej Przełęczy Huciańskiej zajęło mi to wraz
ze zdjęciami i ujęciami wideo po drodze ok. 1h 40 min.
Z wierzchołka rozciąga się rozległy widok na południe
na Małą Ostrą, Ostrą, Babki i dalej na Liptów.
Pogoda robi się coraz mniej wdzięczna do fotografowania, spośród
szczytów widać już tylko Brestową, wyższe ukryły
wierzchołki w ciemnej wartstwie chmur. Na szczycie zaczynam rozmowę ze
Słowaczką z pobliskiego Bobrovca, oboje testujemy
drugi dzień nowe buty i to w dodatku ten sam model, tej
samej firmy. Ona jest nimi zachwycona, ja narzekam na otarcia pięty i kostki z poprzedniego dnia,
kiedy wybrałem się do Rohackich Stawów.

W końcu ruszam w dalszą drogę. Ze
szczytu schodzę, poczatkowo stromo po skałach, potem już płaską granią, o dźwięcznej nazwie Holań (po słowacku zapewne "goleń"), wśród kosówek,
aż do
Przełęczy Palenica Jałowiecka (1573 m).
Dawniej przełęcz ta wykorzystywana była jako dogodne
połączenie między Orawą a Liptowem. Dzisiaj dawnymi ścieżkami prowadzi żółty szlak z Zuberca, przez Dolinę
Przybyską na przełęcz i dalej przez grań sprowadza na Liptów, przez Dolinę Jałowiecką.
Mój szlak teraz pnie się do góry na Brestową, prowadzi długim, średnio nachylonym grzbietem, początkowo
wśród gęstych kosówek. Po drodze przechodzę przez mało wybitny Zuberski Wierch i dalej na stoki Małej Brestowej.
Stopniowo rozległe obszary kosodrzewiny przechodzą w kępy, a te z kolei ustępują miejsca halom
porośniętym kępkami situ skuciny - jednej z traw tatrzańskich.
Po lewej rozciąga się widok na Orawę z Zubercem i Habówką, po prawej widnieją surowe, trwiasto-skaliste stoki górnego piętra
Doliny Bobrowieckiej.
Kurtyna chmur zamyka się na dobre i robi się chłodniej. Kłęby ołowianych mgieł przewalają się tuż nad
głową.
Docieram w końcu do
Brestowej (1934 m).
Jest godzina 13.00, a przede mną ciagle kawał drogi. Kolejny
szczyt, Salatyński Wierch (Salatin) ukryty jest całkowicie w wartstwie chmur.
Jej granica przebiega, na wys. ok 2000 m n.p.m.
Na szczycie Brestowej drogowskaz wycenia czas przejścia na Salatin na 30
min., a na Banikovske Sedlo na 1h 30. Przewodniki piszą
raczej odpowiednio o 50 min i 2 h 25 min.
Zejście z Brestowej prowadzi stromo w dół na przełęcz (
Skrajną
Salatyńską Przełęcz, 1870 m), potem zaczyna się
strome podejście krótkimi zakosami w mocno zerodowanym
stoku. Ścieżka pokryta miejscami piargiem
utrudniającym marsz w górę. W końcu zanurzam się w
chmurach, widoczność spada do 30 m, buty coraz bardziej dają znać
o sobie, a prawa pięta piecze bezlitośnie.
Na
Salatyńskim Wierchu 2048 m
(godzina 13.25) robię reorganizację zawartości
butów, w ruch idą banadaże, skarpety zostają
wyrównane na gładko, to wszystko pakuję do butów
i ruszam dalej. Schodzę cały czas we mgle, dopiero kiedy docieram na
Zadnią Salatyńską Przełęcz (1907 m)
(zwaną też Przełęczą pod Dzwonem) wynurzam się z chmur. Po prawej stronie widać
rozległą Dolinę Głęboką. Mój szlak prowadzi teraz w górę długą granią Skrzyniarek. Teren jest bardzo
urozmiacony, skalisty, miejscami dość eksponowany. Mijam grupę młoldych ludzi z Polski,
którzy właśnie sforsowali jeden z łańcuchów i robili zdjęcia miejsca gdzie jak twierdzili
"chciano ich zabić" ;-).
Podążając cały czas we mgle docieram na szczyt
Spalonej (Spalenej) 2083 m.
Ma ona dwa wierzchołki z trawiastym obszarem między
nimi. Tam robię krótką przerwę śniadaniową.
W pewnej chwili odsłania się częściowo Dolina Głęboka, jej czeluście znajdujące się prawie
1000 m poniżej, wśród wirujących mgieł sprawiają wrażenie rodem z nierealnego świata baśni.
Ruszam dalej. Kolejny odcinek szlaku prowadzi skalistą granią nieco w dół na płytką
Spaloną Przełęcz i dalej wśród skał, dość stromo w górę na szczyt
Pachoła (Pacholej) 2167 m - jednego z najwyższych
szczytów tej grani. Chmury nadal są gęste, więc nie
mogę upajać się widokami. Po krótkiej przerwie
zaczynam schodzić dość stromo na
Banikowską
Przełęcz 2040 m. Ścieżka wije się gęstymi
zakosami, pokryta jest grubym i drobniejszym piargiem i
przypomina mi nieco zejście ze Starorobociańskiego
na Przełęcz Gaborową.
Sama Banikowska Przełęcz leży na skrzyżowaniu
szlaków, od północnej strony wychodzą dwa szlaki: zielony i
żółty z Doliny Spalonej i Rohackiej Siklawy oraz
z Rohackich Stawów. Z południa dochodzi niebieski szlak z
Doliny Parzychwost i niżej położonej Doliny
Jałowieckiej. Ponieważ jest godzina 15.30, wiekszość grup
ludzi, które stawały na tej przełęczy zaczyna schodzić już
w dół w jedną lub w drugą stronę. Przede mna
jest jeszcze sporo szczytów i wiele
kilometrów drogi. Zaczynam racjonować wodę, bo w 1,5 l butli chlupocze jej coraz mniej.
W gardle mam sucho, ale zakładam, że kolejny łyk wody
zrobię na najbliższym szczycie - Banówce.
Podejście na niego jest dość strome, skalistą granią, chwilami aż trudno
jest uwierzyć, że to Tatry Zachodnie. Przypomina ono raczej podejście z Przełęczy Świnickiej na Świnicę.
Kiedy się zbliżam do wierzchołka, "mleko" dookoła mnie robi się jeszcze jaśniejsze i
bielsze, ale nawet przez myśl mi nie przechodzi, jaka niespodzianka czeka na mnie na wierzchołku.
Po niespełna 20 minutach staję na najwyższym
szczycie tego dnia -
Banówce (
Banikov
2178 m).
Kłęby pary wirują nad szczytem, a przez wielkie okno w chmurach roztacza się wspaniały, nie
zmącony żadną chmurą widok na zalaną słońcem
rozległą Dolinę Żarską. Na samym dnie doliny widać
Schronisko Żarskie, za nią majestatyczny
Baranec, przecięty pod szczytem, kołnierzem płaskiej

chmury. Rzucam plecak i zaczynam wydobywać z
samego dna aparat i kamerę myśląc, że widowisko to
potrwa najwyżej kilka sekund. Jednak dwóch Polaków
siedzących na szczycie zgodnie twierdzi, że maszerują od strony Rohaczy, w takiej scenerii i w takim słońcu od
paru godzin. Faktycznie grań którą mialem podążać
stanowi granicę między chmurami podchodzącymi od
północy z Doliny Rohackiej, a niemal bezchmurnym
obszarem Doliny Żarskiej.
Robię jeszcze zdjęcie dwóm Polakom na tle Barańca ich aparatem, potem biorę w usta upragniony łyk wody
i ruszam w drogę. Zejście długą nasłonecznioną, skalistą
granią jest prawdziwą przyjemnością, z lewej strony
kotłują się kłęby gęstych chmur, z prawej cieszą oko
kryształowe przestrzenie Doliny Żarskiej pokryte soczystą zielenią hal i ciemnymi połaciami kosodrzewiny i lasu.
Przez długi czas delektuję się efektem widma Brockenu.
Polega ono na ogądaniu własnego cienia rzucanego na
warstwę chmur będącą kilkanaście metrów poniżej
oglądającego. Cień jest dodatowo w pojedynczej lub
podwójnej tęczowej aureoli. Po raz drugi udaje mi się
zrobić zdjęcie temu zjawisku.
Skalista grań na tym odcinku jest ciekawa i urozmaicona, miejscami dość eksponowana.
Do szerokiej i trawiastej przełęczy (
Przełęcz nad Zawraty) pokonuję cztery odcinki
łańcucha. Dalej zaczyna się podejście na
Hrubą
Kopę 2166 m.

Mocne
słońce prażące w plecy daje się coraz bardziej we
znaki. Pot kapie rzęsitymi kroplami, w ustach Sahara, a
w gdzieś dole szumią wesoło potoczki
niosące kryształową, zimą wodę.
Hruba Kopa - krótki odpoczynek, bo coraz bardziej odczuwam zmęczenie,
kolejny łyk wody, baton czekoladowy na ząb. Dalej szlak

prowadzi przez
Trzy
Kopy, grań typową dla Tatr Zachodnich, na
ogół trawiaste południowe stoki i urwiste, skaliste
północne ściany. Najpierw
Szeroka, potem
Drobna i na końcu
Skrajna Kopa.
Przed tym ostatnim szczytem szlak jest nieco bardziej wymagający. Prowadzi on w skale, miejscami jest eksponowany
i ubezpieczony łańcuchami. Pokonuję dwa odcinki łańcucha i staję na szczycie. Teraz
pozostało tylko zejście na kolejną istotną przełęcz
na tej trasie -
Smutną Przełęcz.
Zakładałem, że jeżeli zdążę tam do 17.00 to idę dalej, jeżeli nie, to schodzę niebieskim szlakiem do Smutnej Doliny
i dalej do drogi w Dolinie Rohackiej. Niestety o 17.00 jestem dopiero na
Skrajnej Kopie.
Od pewnego czasu każdy krok związany był z bólem, bo na piętach
miałem wielkie rany od butów. Na małych palcach stóp
miażdżonych przy zejściu wytworzyły się olbrzymie
pęcherze.
Na przełęczy mam 20 min spóźnienia, jednak mimo to decyduję się podążąć dalej
czerwonym szlakiem.
Sama przełęcz, niewysoka 1963 m, stanowi dogodne połączenie między
Dolinami: Rohacką na północy i Żarską na południu.
Odczuwam już dotkliwie brak wody, więc robię kolejny łyk i ruszyłem granią,
długim podejściem. Najpierw

szlak
wije się wśród skał, potem przez kamienisto-trawiaste, południowe
zbocza Rohacza Płaczliwego. Mgły z północnej strony
coraz śmielej przedostają się na południową
stronę grani. Kiedy staję przy rozwidleniu żółtego szlaku w kierunku Barańca, szczyt
Rohacza
Płaczliwego (2126 m) jest już pogrążony w
chmurach. Szlak pustoszeje z każdą minutą, na podejściu spotykam
ostatnią grupę turystów, potem jeszcze w okolicach
skalistej
Przełęczy Rohackiej dwójke
Słowaków. Teraz czeka mnie forsowne podejście

na
Rohacz
Ostry (2084 m). Zmęczenie narasta z każdym krokiem, a
pod szczytem mam do pokonania jeszcze kilka odcinków
łańcucha. Na spowitym mgłą wierzchołku staję
wyczerpany o godzinie 18.00. Chwilami chmury
rozstępują się i w dole, nad Płaczliwym Stawkiem w Rohackim Kotle
widzę jakiś namiot.
Potem rozpoczyna się dość trudne technicznie, wymagające skupienia zejście.
Pokonuję odcinek łańcucha i dalej schodzę stromą ścieżką do
Przełęczy Jamnickiej 1908 m. Tam
korci mnie, żeby zejść do Wyżniego Jamnickiego Stawu, żeby nabrać
wody, ale ponieważ czas naglił rezygnuję i
rozpoczynam długie podejście na Wołowiec. Mgła
ogranicza widoczność do 10 - 20 m, w końcu
staję

zmęczony
na szczycie
Wołowca 2063 m.
Tam robię ostatni łyk wody, chrupię ostatnią
kostkę czekolady i zaczynam schodzić niebieskim
szlakiem w kierunku Rakonia. Po drodze mgły się chwilami rozstępują,
odsłaniając szumiącą potokami Dolinę Rohacką z
Czarną Młaką i bufetem, gdzie serwują zimny Złoty
Bażant. Mnie pozostało schodzenie na obolałych
stopach, uczucie suszy w ustach i tęsknota za odrobiną
wody z jakiegoś potoku. Mimo otartych pięt tempo marszu znacznie wzrasta, z czasem przechodzi w trucht.
Przemykam przez zanurzuny w chmurach ostatni szczyt na mojej trasie, szeroką kopę
Rakonia 1879 m.
Jest godzina 19.36. Powoli pryskają resztki optymizmu, że
zdążę na ostatni autobus ze Zwierówki do Zuberca
odjeżdżajacy o 20.40. Wg znaków do Czarnej Młaki (Ťatliakoveho Jazera)
jest jeszcze godzina drogi, potem jeszcze ponad 5 km
drogą asfaltową do przystanku. Mimo to podejmuję
walkę, zaczynam zbiegać żółtym szlakiem po
stromym, żwirowym zboczu na
Przełęcz Zabrat, 1656 m.
Ku mojemu zdziwieniu trwa to 8 min., a nie pół
godziny jak mówił drogowskaz. Potem biegnę zielonym
szlakiem prowadzącym długimi zakosami wśród kosówek
i lasu. W końcu o 20.03 ląduję koło bufetu
przy
Czarnej Młace, przy korytku
niosącym, coś o czym marzyłem od wielu godzin: świeżutką, lodowatą i przepyszną wodę.
Wypijam jej hektolitry, jak smok wawelski ;). W

końcu
ropoczynam ostatni odcinek - trucht po asfalcie w dół Doliny Rohackiej.
Zbocza górskie zaczynają się powoli odsłaniać z mgieł, szczyty jednak
przecięte płaskimi kołnierzami chmur, stoją
majestatycznie nad dolinami. Słońce przebija się
ostrymi promieniami znad długiej grani Skrajnego
Salatyna. Zostawiam z tyłu rozległy, pokryty kosówką
stok Wołowca, w dolnej części pas ciemnej zieleni,
wyżej pasmo słonecznego złota wylanego na ciemną
zieleń kosodrzewiny, nad nim mglisto-szary pas chmur.
Mijam po drodze kilka grup turystów, potem docieram
do parkingu, gdzie stały już tylko dwa samochody.
Zostały mi już tylko trzy minuty czasu i kilkaset
metrów do przystanku autobusowego na Zwierówce. Gdybym nie zdążył,
wtedy musiałbym jeszcze maszerować na obolałych
stopach 10 km po asfalcie do samego Zuberca :-(. W pewnej
chwili zauważam dwóch rodaków, poznanych wcześniej na Banówce, idących drogą asfaltową z dołu.
Proponują mi podwiezienie do samego Zuberca, co przyjmuję z ogromną
radością. O 21.00 docieram na kwaterę. Tym sposobem
kończy się trwająca 11,5 godziny
"wycieczka" po graniach Tatr Zachodnich.
Gospodarz na kwaterze patrzył z podziwem i wspominał,
że on sam tą trasę robił z kolegami, ale tylko raz, kiedy miał 18
lat. Zaczęli bardzo wcześnie i na Siwym Wierchu byli już o 4.00 rano.
Na przyszość będę pamiętał, żeby na takie przejścia
graniowe zabrać dwa razy więcej wody i sprawdzone,
wygodne buty :-)
Początek